poniedziałek, 7 marca 2016

Polska Noc w NBA

Już od jakiegoś czasu planowaliśmy wybranie się na mecz NBA. Gdy zauważyłam na facebooku Marcina Gortata informację o organizowanej przez niego Polskiej Nocy, od razu kupiliśmy bilety. Jego drużyna - Washington Wizards miała zmierzyć się z ekipą z Indiany.


Pierwszym zaskoczeniem była dość pustawa hala, a właściwie dwa dolne piętra, bo góra była prawie pełna. Chyba powinni sobie trochę przemyśleć ceny biletów. Drugie rozczarowanie - ludzie prawie w ogóle nie kibicowali. Owszem klaskali po zdobytym punkcie i ożywiali się, gdy na ekranie pojawiało się wezwanie "Make some noise", ale poza tym na trybunach było dość cicho. Było za to ruchliwie, raz po raz ktoś przechodził, by kupić coś do jedzenia lub picia, zasłaniając widok.


No dobra, dość już tego narzekania, teraz o rzeczach, które mi się podobały. Mecz NBA to przede wszystkim wielkie show. Nawet osoby, które nie są specjalnymi fanami koszykówki nie będą się nudzić. Podczas przerw w grze na parkiet wychodzą cheerleaderki, organizowane są liczne konkursy i akcje typu "Dance Cam"(jeśli pokażą cię na telebimie, musisz zacząć tańczyć).



Warto wspomnieć, że przed każdym meczem ligi koszykarskiej obowiązkowe jest odśpiewanie amerykańskiego hymnu. Czekałam na ten moment, bo jego melodia bardzo mi się podoba. Publiczność powstała ze swoich miejsc, a na wszystkich ekranach zafalowała flaga USA. O ile oprawa była magiczna i gdyby chodziło o mój kraj, to może bym się nawet wzruszyła, ale wykonanie niestety trochę rozczarowało. Może następnym razem trafimy na mniej fałszującą szkołę.

Co ciekawe nawet podczas gry muzyka na hali nie cichnie. W przerwach na telebimie oczywiście pojawiają się reklamy, a wśród nich promocje typu "jeśli Wizards wygrają pierwszą kwartę, to wszyscy mają za darmo małą kanapkę w McDonaldzie", a przed rzutami wolnymi dla drużyny przeciwnej komunikaty typu "jeśli dwa razy nie trafią, to pizza za pół ceny". Muszę przyznać, że było to dość zabawne i pomysłowe. Swoją drogą Wizards wygrali pierwszą kwartę, ciekawe, jak długa była kolejka do Maca, bo nie sprawdzaliśmy.


Sam mecz był dość ciekawy, szczególnie w końcówce, gdy Wizards niestety roztwonili ponad dziesięciopunktowe prowadzenie. Kibice wreszcie zaczęli dopingować swoją drużynę krzycząc na zmianę "Wizards" i "defense", to ostatnie zapewne odnosiło się do dość średnio spisującej się w czwartej kwarcie obrony Czarodzeji. Wsparcie publiczności jednak nie pomogło gospodarzom i mecz zakończył się jednopuntowym zwycięstwem ekipy z Indiany.


Koniec meczu nie oznaczał jednak końca atrakcji. Udaliśmy się do sektorów tuż przy parkiecie, gdzie miało odbyć się spotkanie z Marcinem Gortatem. Polski koszykarz zaprosił na mecz weterana drugiej wojny światowej Romualda Lipińskiego, przedstawicieli GROM-u, a także siatkarza Piotra Gruszkę. Powitał swoich gości specjalnych oraz kibiców, którzy mieli możliwość zadać Marcinowi kilka pytań. 


Publiczność pytała o różne sprawy: o grę w polskiej reprezentacji, o to czy Wizards zakwalifikują się do play offów, a nawet o związek z Dodą (który oczywiście jest tylko wymysłem Pudelka). My z Borją siedzieliśmy obok dwóch, jak to określił mój mąż pajaców, którzy raz po raz wykrzykiwali w kierunku Gortata. "Marcin, wykąpałeś się już?" "Marcin, jak pachy, już nie śmierdzą?" A to tylko niektóre z ich błyskotliwych tekstów. Chociaż zachowanie chłopaków było oczywiście nie namiejscu, to jednak dzięki nim poczułam się znowu jak w Polsce, bo u nas to zawsze się znajdzie z dwóch, czy trzech takich, co chcą się popisać.



Na sam koniec Marcin przeszedł się po trybunach i pozował do zdjęć z kibicami, chociaż oczywiście nie wszyscy mieli okazję, by stanąć obok niego. Mi udało się podejść doś blisko, tylko nie wiem kto robił zdjęcia z parkietu, czekam, aż Ambasada opublikuje fotki.

Podsumowując sobotni wieczór muszę przyznać, że wypad na taki mecz to bardzo ciekawe doświadczenie i na pewno jeszcze się wybierzemy by dopingować Washington Wizards.

P.S. Prawie zapomniałabym wspomnieć o amerykańskich skautach, którzy byli obecni na meczu, a także organizowali jeden z konkursów w czasie przerwy. To się nazywa promocja - skautki na Oscarach sprzedają ciasteczka, skauci się lansują podczas rozgrywek NBA... Taka reklama by się przydała polskiemu harcerstwu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz