sobota, 6 lutego 2016

Strach przed pierogami

Przez długi czas wizja samodzielnego przygotowania pierogów przerażała mnie nie na żarty. Mieszkając w Hiszpanii, często spotykałam się z prośbami obcokrajowców o przygotowanie typowej polskiej potrawy. Najczęściej wykręcałam się brakiem możliwości zakupu odpowiednich składników. No bo jak tu zrobić bigos, skoro kupienie kiszonej kapusty niemal graniczy z cudem?!

Pierogi natomiast kojarzyły mi się z wielogodzinnymi przygotowaniami. W mojej rodzinie jest to koronna świąteczna potrawa, którą przygotowujemy na Wigilię. Podział zadań zawsze był bardzo klarowny - babcia przygotowywała farsz, wujek lub tata wyrabiali ciasto, a my, dzieciaki, czyli moja siostra i kuzyni pomagaliśmy w lepieniu. Babcia oczywiście po nas poprawiała i raz po raz straszyła nas wizją pierogów otwierających się podczas gotowania.


Menu wigilijne jak wiadomo bogate jest w ryby, za którymi razem z siostrą jako dzieci nie bardzo przepadałyśmy. Pierogi natomiast lubią wszyscy w rodzinie. Dlatego na święta przygotowywaliśmy zawsze hurtowe ilości. Nic więc dziwnego, że ta potrawa kojarzyła mi się z wieloma godzinami roboty.

Po raz pierwszy przemogłam się w Granadzie. Wraz z moimi współlokatorami zostałam zaproszona na międzynarodową wigilię, na którą każdy miał przygotować potrawę ze swojego kraju. Cóż więc mogłam przygotować jak nie pierogi?

Suszonych grzybów oczywiście nigdzie nie było, zastąpiłam je więc pieczarkami. Natomiast z kapusty kiszonej zrezygnowałam zupełnie, skoro i tak nie można było jej kupić. Przygotowałam farsz, wyrobiłam ciasto i akcja zakończyła się sukcesem, bo moje pierogi były pierwszą potrawą, po której został tylko pusty półmisek.

Zachęcona sukcesem postanowiłam podzielić się z przyjaciółmi tym, co w pierogach najlepsze, a mianowicie wspólnym lepieniem. Zaprosiłam znajomych z Czech, Australii, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii, Niemiec, Ekwadoru i oczywiście z Hiszpanii. Wszyscy zasiedli wokół wielkiej michy farszu, każdy ze swoją łyżką i wspólnie niezwykle szybko uporaliśmy się z setką pierogów.

Okazało się, że nie tylko gościom nasza polska potrawa bardzo smakowała, ale byli zachwyceni możliwością uczestnictwa w procesie przygotowawczym. Od tej pory pierogi party lub jak kto woli fiesta de pierogi na stałe gości w repertuarze imprez, na które zapraszamy nowo poznanych obcokrajowców. W Stanach robiliśmy to już raz kilka tygodni temu, a kolejni goście zawitają do nas dzisiaj.

***

Właśnie wyszli. Kolejni świeżo upieczeni (a właściwie ugotowani;)) pierogomaniacy. I nie dość, że miło się wspólnie lepiło to jeszcze tak dużo zostało dla nas na jutro. HA! To kolejny powód by zapraszać znajomych do siebie na wspólne pierogowanie ;)

P.S. Notka z dedykacją dla Taty i Wujka - mistrzów ciasta i Mamy - specjalistki od farszu.

3 komentarze:

  1. Dobra kuchnia najlepszym łącznikiem kultur?

    OdpowiedzUsuń
  2. Choć w kuchni spędzam sporo czasu, nigdy sama nie lepiłam pierogów. Tak jak piszesz na początku, wizja to przerażająca!
    Nie wiem, czy się kiedykolwiek przełamię...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzieci zaprzęgnij do pomocy ;)

    OdpowiedzUsuń