sobota, 27 lutego 2016

Z pamiętnika podróżnika (12) - Orlando

Na czym to ja skończyłam? Ach tak, lotnisko. Jako, że dotarliśmy tam w porze obiadowej, to zaraz po przejściu wszystkich kontroli udaliśmy się na przekąskę do Subwaya. Spotkaliśmy kolejnego pana azjatyckiego pochodzenia, tym razem takiego, który jeszcze chyba nawet nie rozpoczął nauki angielskiego. Z klientami porozumiewał się za pomocą gestów. I kto powiedział, że trzeba znać angielski by w Stanach znaleźć pracę.



Lot upłynął nam bardzo przyjemnie. Po dwóch godzinach samolot rozpoczął zniżanie się do lądowania. Przez okno widać było powiększające się z każdą chwilą drogi, domy i samochody. Ale najbardziej rzucały się w oczy jeziora. Wszędzie jeziora. Muszę sprawdzić skąd ich tam tyle.

Lotnisko roiło się od dzieci. Trudno się dziwić, wszak Orlando to miasto Disney'a. My jednak nie przjechaliśmy tu by spędzać czas w parkach rozrywki. Raz, że nie jesteśmy wielkimi fanami takich miejsc, a dwa, że czasu nie mieliśmy za wiele. Oglądanie wieżowców też jakoś nas szczególnie nie kusi, zwłaszcza, że te w Orlando nie należą do najbardziej imponujących.

Wybraliśmy się do ogrodu botanicznego, by podziwiać piękno rozkwitających kwiatów i zrelaksować się słuchając śpiewu ptaków. Mimo, że jeszcze oficjalnie mamy zimę było co oglądać. Słoneczko, piękne rośliny i fontanny, czego więcej trzeba, by poczuć, że jest się na wakacjach.
W tak pięknym miejscu czas szybko płynął i nadeszła godzina, by ruszać na stację. Wsiadamy do pociągu i ruszamy do Miami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz