wtorek, 26 stycznia 2016

O szkole waldorfskiej słów kilka

Pracę w szkole waldorfskiej zaczęłam na początku listopada (więcej o tym jak tam trafiłam możecie przeczytać tutaj). Miałam zatem już trochę czasu by obserwować w praktyce założenia pedagogiczne, o których wcześniej tylko czytałam w książkach i artykułach. Z pracy jestem bardzo zadowolona i dziś chcę Wam opowiedzieć, o jednym z aspektów szkoły waldorfskiej, który bardzo, ale to bardzo mi się podoba. O co chodzi? O czas spędzany przez dzieci na świeżym powietrzu.


Uczniowie mojej szkoły na dwór wychodzą CODZIENNIE. Czy to słońce, czy to deszcz, czy chmury, czy śnieg, wyjście na świeże powietrze jest obowiązkowe. Zadaniem rodziców jest wyposażyć swoje pociechy w odzież i obuwie stosowne do pogody. Wszystkie dzieci mają więc kalosze, spodnie na deszcz, spodnie na śnieg, o kurtkach i pelerynkach nie wspominając. Dzięki temu uczniowie nie tylko są przygotowani na panujące na zewnątrz warunki, ale mogą się cieszyć tym co przynosi każda pora roku, bo nikt im nie zabrania turlać się w śniegu czy skakać po kałużach.



Na uwagę zasługuje przestrzeń, którą dzieciaki mają do dyspozycji. Jest dużo miejsca na ruch, konstrukcje zachęcające do kreatywnych zabaw, a także drabinki, zjeżdżalnia i piaskownica. Wszystko w miarę możliwości zbudowane z naturalnych materiałów.


Są także stoliki przy których można przygotować i zjeść drugie śniadanie na łonie natury.


Moim faworytem są drewniane domki, które mogą służyć jako drabinki, ale także jako klocki w wersji xxl. Dzieciaki mają do dyspozycji deski i często na tych szkieletach układają je na różne sposoby konstruując dom, pociąg czy statek kosmiczny, w zależności od tego, co w danym momencie podpowiada im wyobraźnia.


Innym ulubionym miejscem jest zwykła, gruba lina zwieszona z drzewa, służąca za huśtawkę. Takie proste, a takie genialne. I dzieciaki to uwielbiają.


Wartość zabawy na świeżym powietrzu jest nieoceniona. Na zewnątrz można pozwolić sobie na zdecydowanie więcej, uczniowie mają więcej swobody, mogą biegać, głośniej mówić czy krzyczeć, mogą być spontaniczni, mogą być po prostu dziećmi. Nie wspomnę już o fizycznych i umysłowych korzyściach ruchu na świeżym powietrzu dla młodych organizmów, bo to oczywista oczywistość. I niby wszyscy to wiedzą od dawien dawna. Czemu więc szkoły o tym zapominają?


P.S. Oczywiście nie od dziś wiadomo, że dzieci, które wyhasają się na dworze dużo łatwiej później skupiają uwagę w klasie. Korzyść dla nauczycieli zatem też jest ;)

2 komentarze:

  1. Tak jak wspomniałaś, wartość zabawy na świeżym powietrzu jest oczywista, ale dożyliśmy takich czasów, że ma to swoją oficjalną nazwę, system edukacyjny i pewnie są jakieś oficjalne badania potwierdzające korzyści... Cieszę się, że jestem z tego pokolenia, co wychowało się w piaskownicy, na trzepaku i przy potoczku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne jest to, że teraz ludzie muszą dodatkowo płacić, by ich dzieci mogły spędzać czas tak jak my kiedyś na trzepaku. O ile jeszcze w przedszkolach dba się o spędzanie czasu na świeżym powietrzu, to w szkołach zazwyczaj nie bierze się tego pod uwagę, jak gdyby siedmiolatek już tego czasu nie potrzebował.

    OdpowiedzUsuń