poniedziałek, 6 czerwca 2016

Z pamiętnika podróżnika (16) - Mroczne Chicago dzień 1

W pierwszy weekend maja wybraliśmy się na podbój Chicago. Szczęścia do pogody nie mieliśmy zupełnie - było zimno, mgliście i, jak przystało na Wietrzne Miasto, zawiewało, że hej. Nie popsuło nam to jednak wycieczki, bo chociaż oczywiście odczuwaliśmy pewnien dyskomfort wynikający z panujących warunków atmosferycznych, to z drugiej strony niesprzyjająca aura nadawała miastu niezwykle tajemniczy i mroczny klimat.


Na sam początek zwiedzania wybraliśmy się do Willis Tower, drugiego najwyższego budynku w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze do niedawna wieżowiec zajmował zaszczytne pierwsze miejsce, ale w 2014 roku został zdetronizowany przez 1 World Trade Center. Nowojorczycy jednak trochę oszukali, bo drapacz chmur znajdujący na dolnym Manhatannie wygrywa z tym chicagowskim jedynie dzięki swojej długiej iglicy. Ale nawet odrobinę niższy od zwycięzcy, Willis Tower jest warty odwiedzenia. Dzięki specjalnym "wypustkom" ze szklaną podłogą możemy na własne oczy doświadczyć, co to znaczy sto trzy piętra w dół.



Powiem szczerze, że obawiałam się nieco, iż nie będę miała odwagi postawić tam nogi, a tym bardziej już spojrzeć w tą odchłań pode mną. Na szczęście nie było wcale tak strasznie, chociaż oczywiście widok niezapomniany.

Po wizycie w Willis Tower skierowaliśmy nasze kroki do Art Institute of Chicago. Był to strzał w dziesiątkę, bo miałam okazję na żywo obejrzeć mój ulubiony obraz Moneta, a także wiele innych, równie cudownych, z impresjonistycznymi dziełami na czele. Pani Cholewińska byłaby dumna (kto wie, ten wie).





W muzeum trochę zgłodnieliśmy, dlatego zaraz po wyjściu ustawiliśmy się w kolejce po słynną chicagowską pizzę. Czym różni się od tej włoskiej, czy nowojorskiej? Ciasto jest inne i przede wszystkim o wiele grubsze. Mniam!


Po późnym obiedzie mieliśmy w planach dalsze zwiedzanie, ale padało coraz mocniej, co skutecznie zniechęciło nas do eksplorowania miasta. Postanowiliśmy wrócić do mieszkania, by się wysuszyć i zebrać siły na następny dzień.

Maj w obrazkach

Chyba mogę spokojnie powiedzieć, że maj to mój ulubiony miesiąc w roku. Zazwyczaj jest już ciepło, ale nie za ciepło, do tego zielono, a w powietrzu unosi się piękny zapach kwitnących kwiatów. Pewnie zauważyliście, że w poprzednim miesiącu na blogu nie było zbyt wiele postów, a i to podsumowanie jest dość mocno spóźnione. Ale działo się, oj działo - wycieczka do Chicago, świętowanie naszej rocznicy, dni otwarte ambasad, podwójne urodziny w Nowym Jorku, a na koniec jeszcze rozmowy w sprawie nowej pracy. Postaram się jak najszybciej napisać Wam o tych najważniejszych przygodach, a tymczasem zapraszam na szybki przegląd miesiąca.

Maj przywitaliśmy w deszczowym i mglistym Chicago. Pogoda nie dopisała, ale mimo to wyprawę można zaliczyć do udanych.

Chicago deszczowe...
... i mgliste.
Amerykańskie sklepy z pamiątkami jak zwykle zaskakują ciekawymi gadżetami, tutaj temperówka w kształcie Willis Tower.
Nie zabrakło polskich akcentów, w wielu miejscach można było znaleźć napisy w naszym pięknym języku.
The Bean, a oficjalnie Cloud Gate, czyli coś dla miłośników fociasków. Pozdrowienia dla Marty ;)
Jak widać Fasolka cieszy się dużą popularnością.
Przez weekend pogoda niezbyt sprzyjała, za to oczywiście w poniedziałek rano, gdy wracaliśmy do Waszyngtonu, na niebie nie było ani jednej chmurki... 
W ogóle chyba poprzedni miesiąc był bardzo podróżniczy, bo oprócz Wietrznego Miasta odwiedziliśmy pobliską Alexandrię, Nowy Jork, a nawet objechaliśmy świat dookoła w jeden dzień (więcej o tym tutaj).

Niedzielne popołudnie w Alexandrii:

Brzeg rzeki Potomac
Urocza uliczka
Selfie z ratuszem
Nowy Jork, naprawdę wciąż nie mogę uwierzyć, ze jeszcze niedawno byłam tak sceptycznie nastawiona do tego miasta.

Widok na Empire State Building
Central Park w całej okazałości
Czerwiec zapowiada się nieco spokojniej, więc mam nadzieję, że uda się nadrobić zaległości na blogu. Wspaniałego miesiąca wszystkim!