niedziela, 13 grudnia 2015

Z pamiętnika podróżnika (9) - Wodospady Niagara

Jakiś czas temu zrobiłam sobie listę miejsc, które podczas tych dwóch lat w Stanach chciałabym odwiedzić. Listą tą podzieliłam się zresztą z Wami, kto jeszcze nie czytał niech klika tutaj. W zeszły weekend udało się odwiedzić pozycję numer dwa czyli Wodospady Niagara.


Nasz plan był nieco szalony - dwanaście godzin w autobusie, później cały dzień zwiedzania i na koniec znów dwanaście godzin podróży. No ale czego się nie robi by zaoszczędzić na noclegach. Gdy przybyliśmy na Union Station okazało się, że odjazd autokaru opóźniony jest o godzinę. No pięknie się zaczyna. I tu ciekawostka. Na dworcu nie było żadnych ekranów wyświetlających na bieżąco odjazdy autobusów, ani w poczekalni, ani nigdzie indziej. Jedynym sposobem by być na bieżąco, bo a nuż widelec autobus jednak przyjedzie wcześniej, było stanie w zimnych podziemiach stacji, skąd odjeżdżają autokary. Podziemia nie dość, że zimne, to jeszcze zadymione spalinami, ledwo można było oddychać. 

Po konsultacji z uroczym panem przedstawicielem firmy Megabus, który przekazał nam radosną wieść o "małym" opóźnieniu postanowiliśmy jednak dać chwilę wytchnienia naszym płucom i udać się do ciepłej i nieskażonej spalinami poczekalni. Co jakiś czas na zmianę sprawdzaliśmy, czy czas opóźnienia nie uległ zmianie. Nasza przezorność okazała się słuszna, po półgodzinie czekania nasz autobus wyłonił się z chmury zanieczyszczeń.


Następne dwanaście godzin to już sama poezja przewracania się z boku na bok, szukania wygodnej pozycji i nadziei, że w końcu uda się zasnąć. Nadziei niestety złudnej. Punkt szósta rano dojechaliśmy do Buffalo w stanie Nowy Jork. Zmęczeni powlekliśmy się w poszukiwaniu przystanku, z którego odjeżdża miejski autobus w kierunku Niagara Falls. Nie było to trudne i kilka minut później mknęliśmy już w stronę pięknych wodospadów. Po drodze zaczęło świtać, być może uda się zdążyć na wschód słońca, myśleliśmy. Zdążyć udało się chyba w sam raz, szkoda tylko, że chmury wszystko zasłoniły. A wujek Google mówił, że pogoda będzie ładna. Nieładnie tak kłamać, wujku.

Tak czy siak dotarliśmy do wodospadów jeszcze przed siódmą rano. Szum spadającej wody słychać w całym miasteczku. Na miejsce można dotrzeć bez mapy, kierując się jedynie słuchem. Pierwsze spojrzenie na Niagara Falls i zamieramy na chwilę podziwiając piękno natury.Wodospad piękny, tylko ta okolica... 

Wyobraźcie sobie taki Starogard Gdański albo lepiej jakieś inne małe, ale turystyczne miasteczko typu Władysławowo czy Hel, dodajcie do tego obskurne centrum handlowe i kilkudziesięciopiętrowy, ultranowoczesny budynek kasyna. Tak właśnie wyglądają okolice jednego z najbardziej znanych wodospadów na świecie po stronie amerykańskiej. Wszystko wokół było jeszcze zamknięte i to nie tylko ze względu na wczesną porę. Na drzwiach wielu restauracji i kafejek wisiała informacja, że zamknięte do marca, gdy sezon zacznie się na nowo.


Wygląd strony amerykańskiej zaskakuje, ale to jeszcze nic w porównaniu do tej kanadyjskiej. Wieżowce, kasyna, hotele - wygląda jakby jedna z dzielnic Nowego Jorku przeniosła się tu na chwilę. Widok pędzącej z prędkością 65 kilometrów na godzinę wody w wodospadzie kontrastuje z typowym wielkomiejskim krajobrazem.


Wybieramy się na mały spacer po okolicznych wyspach, podziwiając widok na rzekę i obserwując liczne ptactwo. Chłód i wilgoć w powietrzu odświeżają nas nieco po nieprzespanej nocy, a nasze żołądki dają nam znać, że już chyba pora na jakieś porządne śniadanie. Znajdujemy kafejkę, zamawiamy gorącą herbatę i przepyszne bułeczki cynamonowe. Nie śpieszymy się wcale, bo chcemy się ogrzać i nabrać energii na dalsze zwiedzanie. Kilka minut po dziesiątej wchodzimy do centrum informacji turystycznej, gdzie zaopatrzymy się w darmowe mapki okolicy. Stateczek i zejście do podnóża wodospadu są oczywiście zamknięte poza sezonem. Możemy jednak podziwiać widoki ze specjalnej wieży. To chyba najlepszy widok na American Falls.




No właśnie, nie wyjaśniłam chyba jeszcze jednej ważnej rzeczy, chociaż ci pojętni pewnie domyśli się chociażby po tytule postu. Niagara to nie jeden wodospad, a kilka. Dwa amerykańskie - Amercian Falls (cóż za oryginalna nazwa!) i wąziutki Ślubny Welon oddzielone od siebie małą wysepką oraz jeden kanadyjski, ten najbardziej znany - Horseshoe Falls czyli Podkowa.

Po nacieszeniu się widokiem z wieży orientujemy się, że widzieliśmy już wszystko, co da się zobaczyć o tej porze roku po stronie amerykańskiej, więc przygotowujemy paszporty i przez Rainbow Bridge przeprawiamy się do Kanady.

Pogoda zaczyna się poprawiać, chmury rozrzedzają się i widać coraz więcej słońca, a my otrzymujemy natychmiastowe wyjaśnienie od natury, czemu most na granicy zwany jest tęczowym.


Z drugiej strony rzeki możemy jeszcze raz obejrzeć obydwa wodospady amerykańskie, ale nieco z innej perspektywy. Może lepiej widać wielkie skały u podnóża, o które rozbija się woda, ale mnie bardziej do gustu przypadł widok z wieży - pofalowane zakrętasy spadającej wody. Od strony kanadyjskiej wszystko to wygląda płasko.



Po zrobieniu kilku fotek kontynuujemy spacer deptakiem wzdłuż rzeki. Zza zakrętu powoli wyłania się Podkowa. Ależ piękność! Można stać i się gapić i gapić i nie ma się dość.



Aby dopełnić naszą wizytę schodzimy do podnóży wodospadu, bo jak się okazuje - w Kanadzie można. Można wejść do tunelu znajdującego się za wodospadem, a także na podest tuż przy nim, by dać się opryskać wodą.




Od podziwiania tych cudów wreszcie zgłodnieliśmy, zresztą była już pora obiadu. Udaliśmy się więc do restauracji z pięknym widokiem na kanadyjską Podkowę.


Jedzonko było naprawdę zacne, nie odmówiliśmy sobie również deseru, czyli sernika o smaku syropu klonowego. Pycha!


Po obiadku mieliśmy okazję obserwować jeszcze kilka tęcz. Zresztą nie tylko to zjawisko można obserwować przy wodospadach. Można zobaczyć jak tworzą się chmury, a następnie jak drobinki wody w nich stają się zbyt ciężkie i zamieniają się w kropelki wody i spadają na ziemię.


Przeszliśmy się deptakiem wzdłuż rzeki jeszcze kilka razy. Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo zaczęło zmieniać kolory, wodospad zresztą też.



Zostało nam jeszcze tylko poczekać do zmroku, by zobaczyć kolejne oblicze Wodospadów Niagara. Woda i kolorowe światła - to zawsze zdaje egzamin. Brakowało może tylko odpowiedniej oprawy muzycznej. Ale na upartego można sobie przecież coś zaśpiewać pod nosem.



Dzień dobiegał końca, nasza przygoda z wodospadami też. Ponownie przekroczyliśmy granicę i udaliśmy się do Buffalo, a stamtąd autokarem do Waszyngtonu.

Wyprawa myślę bardzo udana, jedyną rysą jest niestety trochę za bardzo kontrastująca z pięknem natury okolica wodospadów. Na szczęście jeszcze przed wycieczką zostałąm ostrzeżona, więc nie była to przykra niespodzianka, ale coś, na co byłam przygotowana. Zresztą teraz już wiem, że Niagara potrafi sprawić, że zachwycisz się mimo wszystko i zupełnie zapomnisz o tych kasynach i hotelach wokół wptrując się w spadającą z niesamowitą prędkością wodę.

2 komentarze: