Po pięciu godzinach w pociągu docieramy do Miami. Czeka nas jeszcze przejażdżka metrem, a właściwie kolejnym pociągiem tyle, że miejskim. W okolicy wynajętego na airbnb pokoju znajdujemy hiszpańską restaurację. Borja jest wniebowzięty, ja zresztą też.
Najedzeni po uszy wracamy do mieszkania, by się wyspać i zebrać siły na następny dzień.
Wstajemy wcześnie i ruszamy na wycieczkę do Parku Narodowego Everglades. Ponieważ większość jego powierzchni to woda lub bagna zaczynamy od przejażdżki łódką. Po drodze widzimy dwa aligatory, kilka ciekawych ptaków, a nawet węża. Niewiele później mamy okazję podziwiać jeszcze więcej zwierząt i to z bliższej odległości podczas animal show. Przerwa na obiad i wracamy do Miami.
Tutaj czeka nas kolejna atrakcja - wycieczka promem po zatoce Biscayne. Z pokładu możemy podziwiać panoramę Miami. Chwilę później zbliżamy się do wysp zamieszkanych przez milionerów i podglądamy jak mieszkają. To niesamowite jak wielkie i luksusowe są te domy. Oglądanie ich na zdjęciach to jedno, ale na żywo to zupełnie inna bajka.
Po zejściu z promu wybieramy się na słynną Miami Beach. Tłumy ludzi, głośna muzyka, impreza na całego. A przecież jest niedziela godzina piąta po południu. O tej porze Hiszpanie dopiero przebudzają się po drzemce. Woda jest cieplutka, na brzegu znajdujemy fioletowe meduzy, które wyglądają trochę jak wielkie pierogi z przyczepionymi cienkimi wstążeczkami.
Słońce zaczyna zachodzić, zmęczeni intensywnym dniem wracamy do naszej kwatery na kolację. Dzień kończymy oglądając Oskary. Jutro niestety już wracamy do Waszyngtonu i dobiegnie końca nasza przygoda z Florydą. Ale pozostaną piękne wspomnienia i zdjęcia, którymi się z Wami z pewnością wkrótce podzielę.